Najnowsza książka

Z wiosłem i wiatrem.
Kajakiem po wodach północy.

Kup książkę

ZB-Szwoch.pl - Mój pamiętnik z wypraw

Witam w moim miejscu na świecie! Znajdziesz tu kilka spostrzeżeń, wspominek z wypraw i generalnie – mój punkt widzenia na podróże. Skoro już tu jesteś, to może akurat znajdziesz inspirację na swą własną :)

Vestmannaeyjar

23.stycznia 1973 roku, godzina 1.55 w nocy. Dochodzi do ogromnej erupcji na wyspie Heimaey -największej i jedynej zamieszkanej z archipelagu Vestmannaeyjar. Zarządzono natychmiastową ewakuację prawie wszystkich mieszkańców na główną wyspę. Dzięki sprawnej akcji, nikt nie zginął. Setki domów znalazły się pod lawą i pyłem wulkanicznym. Wraz z erupcją powstał najmłodszy wulkan świata – Eldfell, co znaczy po islandzku – Ognista Góra.

By zobaczyć z bliska archipelag wysp Westmana, po lądowaniu w Keflaviku, wypożyczamy samochód i po noclegu na kempingu, kierujemy się na przystań w Landeyjahöfn. Rejs na Heimaey trwa około godziny. Po drodze mijamy pierwsze wyspy archipelagu: Elliðaey i Bjarnarey. Ta pierwsza zasłynęła głównie z tego, że za rozsławienie Islandii na arenie międzynarodowej, miała być podarowana piosenkarce – Bjork, jednak po licznym sprzeciwie ze strony społeczeństwa, premier Islandii ostatecznie wycofał się z pomysłu.

Z portu w Vestmannaeyjar kierujemy się miejscowy kemping. Warunki świetne, w budynku duża kuchnia, czysto, schludnie, miła obsługa, a na zewnątrz mnóstwo miejsca do rozbicia. Namioty można było zliczyć na palcach dwóch rąk. Na obszarze kempingu stoi zrekonstruowana farma Herjolfur. Jej pozostałości datowane są na IX wiek i prawdopodobnie pozostają najstarszym dowodem obecności człowieka na tych ziemiach.

W czerwcu 2018, cała Islandia, po sukcesie na Euro 2016, żyła nadchodzącym mundialem w Rosji. Elementy piłkarskie, abstrahując od kameralnego stadionu, tu także były widoczne. Drugiego dnia pobytu na wyspie, spontanicznie udałem się na mecz miejscowej drużyny, w której zresztą występowało 3 naszych rodaków. Akcenty polskie dało się też odczuć na trybunach, gdy po niesprzyjającej decyzji arbitra, pewien starszy jegomość z wąsem zwrócił się do sędziego per „Ty ch*ju łysy!”. 🙂

Po rozstawieniu namiotu, czym prędzej kierujemy się na wulkan. Od czasu wybuchu, który miał miejsce w 1973 roku, pozostaje on w uśpieniu. W wyniku jego aktywności wulkanicznej powierzchnia wyspy wzrosła o około 20%. O dramacie na Heimaey mówi się – Pompeje Północy

Po ustaniu erupcji mieszkańcy wyspy wykorzystali energię pochodzącą z powoli stygnącej lawy do ogrzewania wody i generowania elektryczności. Wykorzystano również materiał piroklastyczny, który posłużył do powiększenia pasa startowego miejscowego lotniska oraz do wyrównania terenu przeznaczonego pod nowe osiedle mieszkaniowe liczące 200 domów. [Wiki]

Ilustracja zmian na Heimaey spowodowanych wybuchem Eldfell:

W dalszej części dnia jedziemy na południe wyspy, ze skał podziwiamy maskonury oraz inne liczne ptactwo, które ma tu swoje siedliska. W oddali widzimy pozostałe wysepki na archipelagu. Na kilku z nich stoją chatki myśliwskie. Najmłodszą z nich jest Surstey, która „wyrosła” z oceanu w 1963 roku.

Nowa wyspa została nazwana imieniem boga ognia Surtra z mitologii nordyckiej i podczas jej tworzenia była obiektem intensywnych badań wulkanologów, a od zakończenia erupcji stanowiła przedmiot zainteresowania botaników i biologów, obserwujących stopniowy rozwój życia na początkowo jałowej powierzchni. [Wiki]

W 2008 roku wyspę wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Niepodal kempingu znajduje się olbrzymich rozmiarów pole golfowe, które corocznie jest też miejscem festiwalu – Þjóðhátíð, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza Festiwal Narodowy. Przez 4 dni trwania eventu, na wyspie obywają się koncerty oraz pokazy fajerwerków. W wielu miejscach płoną ogniska, impreza odbywa się oczywiście pod gołym niebem. Na wyspę dociera wówczas kilka tysięcy ludzi. W 2010 roku tłum oceniono na rekordowe 16-17 tysięcy (!).

Tuż obok pola znajduje się Skała Słoniowa. Czyż nieprawda, że w islandzkim świecie troli i elfów, od razu widać zakamuflowanego w skale słonia? 🙂

W 2000 roku postawiono tu pomnik na cześć emigrantów, którzy w latach 1914 – 1954 wyemigrowali z Islandii do Utah. Prawie 400 osób. Większość z nich uczęszczała do Kościoła Jezusa Świętych w Dniach Ostatnich.

Nazajutrz z kempingu wspinamy się na okoliczny szczyt – Blatindur, skąd rozpościera się fantastyczny widok na cały archipelag. Pogoda dopisuje. Spacerujemy niemalże sami, mamy jednak towarzystwo – wylegujących się w trawie owiec oraz latających nad głową maskonurów 🙂

Wyspę opuszczamy wieczorem, mamy jeszcze czas na spacer na tereny utworzone przy erupcji. Trafiamy na wielokrotnie rekonstruowany, kameralny duński skansen z XVI wieku.

Moje ulubione miejsce archipelagu to jednak poniższa jaskinia. Wpływają tam wycieczki na pontonach. Ja też tam kiedyś wpłynę…. własnym 🙂

Następnie trafiamy na swego rodzaju magiczny ogród. Zaledwie 15 lat po erupcji wulkanu Eldfell, na polach lawowych, starsze małżeństwo: Erlendur Stefansson (data ur. 1920) oraz jego żona Guofinna Olafsdottir (1923) zaczęło uprawiać ziemię, które obecnie jest swego rodzaju oazą oraz niezwykłą atrakcją turystyczną.

W mieście jest też kilka murali:

Oraz maskonur w wersji XXL:

Abstrahując od wydarzeń z 1973 roku, z archipelagiem wiąże się jeszcze jedna niesamowita historia. Chodzi o przetrwanie islandzkiego rybaka, Gudlaugura Fridthorssona.

11 marca 1984 roku, Gudlaugur Fridthorsson wraz z czterema innymi rybakami znajdował się na pokładzie kutra, który zatonął nagle w rejonie islandzkich wysp Vestmannaeyjar. Niewielka łódź nabierała wody tak szybko, że załodze nie udało się rozłożyć tratwy ratunkowej, ani wezwać pomocy. Przez 45 minut przewrócony kuter unosił się na powierzchni i rozbitkom udało się utrzymać na jego stępce. Gdy łódź ostatecznie zatonęła, mężczyźni znaleźli się w wodzie mającej zaledwie 5 stopni Celsjusza. Temperatura powietrza wynosiła ok 2 stopni poniżej zera.

Gdy Fridthorsson trafił do szpitala, lekarze nie byli w stanie wyczuć u niego pulsu. Temperatura ciała rozbitka spadła natomiast poniżej 34 stopni Celsjusza. Z niezrozumiałych dla medyków względów, organizm mężczyzny – mimo wielu godzin spędzonych w lodowatej wodzie – wychładzał się bardzo powoli. Po pewnym czasie rybak całkowicie doszedł do siebie i opuścił szpital. Niektórzy nie wierzyli, że mógł przetrwać w wodzie tak długo i podważali jego wersję zdarzeń. Za wygraną nie dali też lekarze, którzy za wszelką cenę chcieli wyjaśnić, jakim cudem Fridthorsson zdołał przeżyć.

Rybaka poddano wielu badaniom, które jednak nie przyniosły jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Ustalono tylko tyle, że Fridthorssona mogła ocalić specyficzna budowa jego ciała. Mężczyzna, który do szczupłych nie należał, posiadał bowiem tkankę tłuszczową o wyjątkowych właściwościach. Grubszą i bardziej zwartą niż u większości ludzi, podobną do… tłuszczu foki. Zdaniem wielu badaczy nawet to nie mogło jednak wytłumaczyć przetrwania aż 5 godzin w lodowatym morzu. Niezwykły dar Fridthorssona do zachowania ciepłoty ciała wpisał się więc na długą listę medycznych zagadek.

Na podstawie tej historii, w 2012 roku powstał film „Na głębinie”.

Opuszczamy Vestmannaeyjar. Nie był to mój pierwszy raz na Islandii. Konkretnie ósmy. Przed swoim pierwszym pobytem na wyspie, obejrzałem dokument, gdzie na końcu jeden z niemieckich piechurów mówi, że jest na Islandii po raz 21, ale do jej odkrycia naprawdę potrzeba czasu. Zaczynam rozumieć go doskonale. Podczas tego pobytu odwiedzamy kilka nowych miejsc, jak Gjain / Stong, wodospady Haifoss oraz Granni, basen Seljavalaug, a także kilka tych do których lubimy wracać, jak wodospad Kvernufoss.

Islandio, do zobaczenia 🙂

* * *

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.