Chatki na krańcach świata
W niektórych dane mi było być, inne widziałem z daleka, a do jeszcze innych chciałbym kiedyś dotrzeć. W chatkach na krańcach świata, bo tak je nazywam, zakochałem się podczas grenlandzkiego Arctic Circle Trail. Marsz od chatki do chatki pozwolił mi poza podziwianiem uroków arktycznej tundry, poznać historię każdej z nich. Jedne większe, inne mniejsze, niektóre mające ledwie kilka lat, a jeszcze inne w stanie postępującego rozkładu. Zazwyczaj w środku ślady pozostawiane przez piechurów w księdze gości.
Po cichu marzy mi się dotarcie do chaty, którą niegdyś postawił Knud Rasmussen, eksplorując wraz ze swoim psim zaprzęgiem ziemie na samej północy Grenlandii. Chodzi konkretnie o Neqe, leżące na północ od Qaanaaq oraz najbardziej wysuniętej, zamieszkanej osady na północy – Siorapaluk. Nie jest to niemożliwe 🙂
Innym marzeniem jest dotarcie do Wyspy Słoniowej, albo chociaż do południowej Georgii – na grób Sir Ernesta Shackletona. Jego niesamowita wyprawa „Endurance” i książka wydana na podstawie heroicznych przeżyć polarnika i jego załogi, do teraz pozostaje jedną z moich ulubionych pozycji literackich. Choć w przypadku Wyspy Słoniowej, ciężko mówić o chatce. Polarnicy oczekujący na pomoc, jako dach wykorzystali łodzie, którymi przypłynęli z kontynentu antarktycznego.
Grenlandia i Svalbard to miejsca szczególne. Chatka traperska, myśliwska, nie tylko gwarantuje ochronę przed zimnem czy huraganowym wiatrem, ale (prawie zawsze) przed niedźwiedziami. Choć na te stworzenia niezmiennie najlepszą bronią, a raczej środkiem zapobiegawczym, są psy.
Chatki na krańcach świata stawiam wysoko ponad najbardziej zaawansowanymi technologicznie budynkami i wieżowcami na świecie. Mogą one bić największe rekordy popularności, przyciągać rzesze turystów liczbami gwiazdek czy wysokością. Nie mają jednak duszy…
Może mi kiedyś dane mi będzie wybudować swoją własną… 🙂