Najnowsza książka

Z wiosłem i wiatrem.
Kajakiem po wodach północy.

Kup książkę

ZB-Szwoch.pl - Mój pamiętnik z wypraw

Witam w moim miejscu na świecie! Znajdziesz tu kilka spostrzeżeń, wspominek z wypraw i generalnie – mój punkt widzenia na podróże. Skoro już tu jesteś, to może akurat znajdziesz inspirację na swą własną :)

Arctic Circle Trail

Po latach mogę z czystym sumieniem napisać – od tego właściwie wszystko się zaczęło na ciut większą skalę.

W sierpniu 2014 zdecydowałem się polecieć na Grenlandię i pokonać tzw. Arctic Circle Trail. Grenlandia jest największą wyspą Świata i praktycznie nie ma tam dróg. Jest sporo połączeń lotniczych oraz promowych, jednakże drogich, z uwagi na monopolistę – Air Greenland oraz World of Greenland). Dwa “miasta” najbliżej siebie to Kangerlussuaq i Sisimiut (185 km), szlak między nimi stał się znany trekkinowcom i backpakerom jako “Arctic Circle Trail”, który zamierzałem pokonać. Trasę tę pokonuje rocznie kilkaset osób.

Mój plan zakład następującą trasę:

  1. Gdańsk – Malmo – Wizzair
  2. Malmo – Kopenhaga – autokar Neptunbus
  3. Kopenhaga – Kangerlussuaq Air Greenland
  4. Kangerlussuaq – Sisimiut – pieszo z plecakiem
  5. Sisimiut – Kangerlussuaq – Air Greenland
  6. Kangerlussuaq – Kopenhaga – Air Greenland
  7. Kopenhaga – Malmo – bus
  8. Malmo – Gdansk – Wizzair

 

Swoją relację zacznę od lądowania w Kangerlussuaq. Grenlandia przywitała mnie deszczową pogodą i 9-stopniami 12.sierpnia 2014. W planie miałem nocleg w hostelu w Kangerlussuaq za 175 DK w 4 osobowym pokoju, z własnym śpiworem, niemniej jednak byłem sam. Kangerlussuaq to miasteczko z największym lotniskiem na Grenlandii, pozostałością po 2-giej wojnie światowej, obecnie liczącym zaledwie 500-mieszkańców, w większości zatrudnionych do obsługi lotniska, turystyki oraz pojedynczych sklepów.

Dzień 1.

Zaopatrzenie w 95% miałem z Polski. Nieco przerażało mnie widmo podążania z 28-kilogramowym plecakiem. Posiadałem kuchenkę paliwową, jednakże wraz z problemami w Kangerlussuaq, wyruszyłem bez paliwa, do tego zaopatrzenie na 9 dni trekkingu, samotnie, po grenlandzkiej dziczy, bez zasięgu, z 3 mapami i determinacją przeżycia przygody 🙂 1.dzień to 20 km, głównie wzdłuż drogi, dwukrotnie i po raz ostatni udało mi się złapać stopa. Dla doświadczonych backpakerów, to zapewne wybitnie nudny odcinek, dla mnie ciekawy, mimo drogi, którą co najmniej w połowie pokonałem na pace pick-upa prowadzonego przez Inuitów.

Moja chatka pierwszego dnia to Hundeso, leżąca tuż obok jeziora o tej samej nazwie. Chatka to dużo powiedziane, bardziej była do przyczepa kempingowa z dobudówką, używane przez Amerykanów w latach 70-tych.

Do chatki dotarłem tego dnia jako pierwszy, ze świadomością iż straciłem już na dobre sygnał telefonu na około 10 dni, a więc “there`s no way back”. Trzeba iść przed siebie. W chatce miejsce do spania dla około 10 osób.

Dzień 2.

Dzień 2. to trasa z Hundeso do Pingu. Był to najcięższy dzień wyprawy pod kątem pogodowym. Od rana lał deszcz i wiał porywisty wiatr. Nie miałem jednak zamiaru czekać na lepszą pogodę, tylko ruszyłem przed siebie. Do pokonania 20 km, głównie wzdłuż dolin i jezior, z niewielkimi wzniesieniami, bez typowych gór. W przewodniku p.Dillona “Trekking in Greenland, Arctic Circle Trail, from Kangrelussuaq to Sisimiut”, ten dzień był opisany, jako szkocki krajobraz, zanim ktokolwiek do niej przybył, czułem się poniekąd jak William Wallace 🙂

Szlak ma “w większości” wydeptaną ścieżkę i kopce maźnięte czerwoną farbą, jednak trzeba zachować szczególną ostrożność, idąc samemu tak jak ja. Tego dnia szedłem praktycznie nie zatrzymując się z uwagi na chęć dotarcia w jak najszybszym czasie do kolejnej chatki. Niestety, adrenalina, deszcz, wiatr i zbyt szybkie tempo sprawiły, iż nadwyrężyłem dość mocno lewe kolano, które dość mocno dawało mi się we znaki już do końca wyprawy. Po ok. 6 godzinach dotarłem kompletnie wyczerpany i przemoczony do chatki Kattiffik.

Na miejscu było 3 Anglików, którzy wracali z następnej chatki, twierdząc, iż “nie da rady dalej, wracają do domu”. Dało mi to do myślenia, ale oczywiście nie zamierzałem się poddawać. Tego dnia spaliśmy w chatce w 7 osób, 3 Anglików, 3 Duńczyków, których spotkałem dzień wcześniej w Hundeso oraz ja. Następny dzień to kolejne 20 km, ale możliwie w canoe, o ile takowe czekają na brzegu na turystów. Miałem szczęście, że tak właśnie było, kajaki nie były w najlepszym stanie, ale wystarczającym na przepłynięcie najbardziej płaskiego odcinka trasy. Wizja była następująca: ok 4-5 godzin wiosłowania, odpoczynek dla nóg, wysuszenie rzeczy i dotarcie do Canoe Centre.

Dzień 3.

Z rana orzeźwiająca kąpiel w lodowatym jeziorze .Po ugadaniu się z Duńczykiem – Jacobem, zdecydowałem się wziąć jego mamę na swoje canoe, a on miał płynąć równolegle z psem oraz ze swoim przyjacielem w drugiej kanadyjce.

Nie będę ukrywał – wiosłowanie było dla mnie czystą przyjemnością. Zachodni wiatr sprzyjał, płynęliśmy z falą, i poza jednym postojem, dwie kanadyjki pokonały ponad 20 km w 5 godzin. Co więcej, Jacob dzień wcześniej upolował królika, który był przyrządzony na kolacje w dzień dopłynięcia do Canoe Centre – największej chatki na trasie Arctic Circle Trail.

Canoe Centre ma miejsce dla około 30 osób w 3 pokojach, do tego piec parafinowy, dzięki któremu wyschły mi prawie wszystkie rzeczy.

Dzień 4.

Poranek w Canoe Centre. Duńczycy twierdzą, iż odpoczną co najmniej dzień, ale jak się ostatecznie okazało – nie byli w stanie iść dalej (ale nie ma co się dziwić, oprócz Jacoba, była tam jego 60-letnia mama i 65-letni przyjaciel).Ja ruszam z kopyta, zostawiając Canoe i mając przed sobą najdłuższy – 23 km kilometrowy odcinek do kolejnej chatki. Od tej pory przez 3 dni nie widziałem człowieka.

Droga wiedzie pomiędzy jeziorami, z czasem wznosząc się w góry. Z czasem pojawia się moje ulubione zdanie w przewodniku:

On a fine day the beach between Kangerluatsiarusaq would not look out of place in the Mediterranean!

Coraz bardziej dokucza mi kolano i mimo świetnej pogody muszę odpoczywać co 500-1000m.Wkraczam w mocno górzysty teren szlaku. Ostatecznie docieram do kolejnej chatki – Ikkarlluttoq.

Resztkami sił idę po wodę do jeziora i przygotowuję posiłek, zasypiam w ubraniu, jeszcze zanim zrobiło się ciemno (w sierpniu w centralnej Grenlandii około 22.30). Jestem mniej więcej w połowie trasy, nie ma więc sensu zawracać, kolejny dzień to niby tylko 11 km, ale wyłącznie w górach.

Dzień 5.

W planie tylko 11 km. Z rana temperatura poniżej zera, ruszam około 7.rano, aby dojść jak najszybciej do celu i odpoczywać resztę dnia.

Na trasie spotykam renifery i zające polarne – nie boją się mnie specjalnie 🙂

Mniej więcej w połowie trasy tego dnia czeka na mnie jedna z około 5-8 przepraw przez rzekę. Są one raczej bagatelizowane przez przewodnik, przejścia przez rzekę są naprawdę łatwe, znacznie większe problemy sprawia tzw. “boggy patch”, czyli podmokły teren na wielu odcinkach trasy. Pokonałem już połowę trasy, jutro kolejne góry, z lewym kolanem coraz gorzej, a mam jedynie bandaż elastyczny. Czerpię energię z adrenaliny i potęgi miejsca w którym się znalazłem.

Po 11 km docieram do kolejnej chatki. Pogoda jest wymarzona, mimo zmęczenia, schodzę po wodę do fiordu, w strumykach jest mnóstwo ryb, które nie zdołały opuścić wód przed letnim odpływem. Nie mam jednak sprzętu, a przede wszystkim drzewa (na Grenlandii nie ma drzew), by je odpowiednio przyrządzić. Reszta dnia umila mi książka oraz MP3.

Dzień 6.

Pobudka jak zwykle wcześnie, zapasów coraz mniej, to i plecak minimalnie lżejszy. Namiot nosiłem przez cały szlak, jednak ani razu nie musiałem z niego korzystać. Moim podstawowym błędem, amatorskim, niedopuszczalnym wręcz, było niewzięcie z Polski kijów trekkingowych. Z czasem, i z narastającym bólem kolana, znalazłem sobie jakiegoś nieporęcznego badyla do podpierania 🙂

Pogoda znów świetna, czyli brak wiatru, brak śniegu, brak deszczu, około 15.stopni w słońcu.

Ten dzień był jednym z dwóch najcięższych. Mimo pięknych widoków – kilka km drogi po skarpie, wcześniej górach.

Jak się okaże, wieczorem spotykam 3 Czechów, którzy mniej lub bardziej podążają wraz za mną aż do końca Arctic Circle Trail.

W nagrodę po 23 km nocleg w najbardziej luksusowej chatce, tzw. Lake House 🙂

Dzień 7.

Cytując przewodnik: This is a fairly easy and straightforward day.

W rzeczywistości nie było tak lekko. Start z rana, około 7, Czechów zostawiam jeszcze przed ich śniadaniem, mp-trójka z GNR na uszach, rzeka do przebrnięcia i około 18 km.

Przed mną głównie jeziora i doliny, dla wielu – monotomny krajobraz, ale nie dla mnie. Co jakiś czas 5-10 minutowy postój na picie wody w okolicznych, krystalicznych jeziorach.

Tego dnia docieram do Nerumaq hut, pięknie położonej chatki, przypominającej trochę altankę ogrodową. 🙂

W książce gości sporo wpisów, także od Polaków, oczywiście pozostawiam ślad po sobie, wielu już marzy o jedzeniu odmiennym od trekkingowego, w Sisimiut jest piekarnia :). Ja się jako trzymam, przed mną jeszcze dwa dni wędrówki.

Dzień 8.

Wg przewodnika – Essentially a low-level valley walk, but thre are patches of dense willow scrub, river crossings and squeltchy bog to negotiate.

Nic dodać, nic ująć. Niełatwy dzień, ale spodziewałem się gorszego. Ruszam o świcie, po lekkim śniadaniu, jedząc czekoladę i pijać wodę z rzek przy każdym postoju. Przede mną 22 km trasy.

Tego dnia naliczyłem co najmniej 3 przejścia przez rzekę, mp-trójka na ostatniej baterii, no i jedzenia coraz mniej.

Docieram do 1 z 2 dostępnych chatek. Słońce, rzeki, żyć nie umierać, Czesi docierają po paru godzinach.

Ostatni 9. dzień

Szedłem siłą inercji, w świetnej pogodzie i nastroju, mimo braku sił i 21,5-km odcinkiem przede mną.

Przede mną góry i góry, wodospady i pierwsze oznaki cywilizacji. Szczerze? Nie mogę doczekać się prysznica, łóżka w hostelu oraz piwa 🙂 Droga mija ciężko, ale z pięknymi krajobrazami: gigantycznym, powoli znikającym jeziorem Kangerlussuaq Tuleq. Powoli na horyzoncie pojawia się lotnisko 5-tysięcznego, drugiego co do wielkości na Grenlandii, miasteczka Sisimiut.

Po 9 dniach docieram do Sisimiut,, stając na asfalcie, bez żadnego nawoływania, od razu zatrzymuje się auto, które przez eskimoską rodzinę zawozi mnie do hostelu.

I DID IT! 🙂

Powrót do Kangerlussuaq, 30 minut samolotem, 9 dni wędrówki….

* * *

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.